Procedury a wartości akademickie
- środowiskowa dyskusja
Panel dyskusyjny pt. Czy procedury działania instytucji akademickich sprzyjają wartościom etosu akademickiego
Treść
panelu dyskusyjnego pt. „Czy procedury działania instytucji akademickich
sprzyjają wartościom etosu akademickiego?”, zorganizowanego podczas
konferencji „Wartości i procedury w pracy akademickiej”.
W dniu 11 marca
2008 roku w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie odbyła się konferencja
pt. Wartości i procedury w pracy akademickiej, pod patronatem
Państwowej Komisji Akredytacyjnej oraz Fundacji na rzecz Nauki Polskiej.
Konferencja była okazją do prezentacji wyników i podsumowania grantu
KBN pt. Wartości akademickie a jakość kształcenia i badań naukowych.
Relacje pomiędzy aksjologicznym i proceduralnym podejściem do pracy
akademickiej, który realizował od 2005 roku międzyuczelniany
zespół, pod przewodnictwem prof. Ewy Chmieleckiej1.
W konferencji
wzięli udział reprezentanci władz i pracownicy akademiccy, jak również
przedstawiciele organizacji społecznych i rządowych. Konferencja podzielona
została na trzy sesje, z których dwie pierwsze, tj. Etos akademicki
oraz Regulatory pracy akademickiej: wartości a procedury zapewniania
jakości, koncentrowały się na wystąpieniach omawiających poszczególne
aspekty zrealizowanego badania oraz na dyskusjach wokół jego wyników.
Część trzecia w całości poświęcona została debacie
zatytułowanej: Czy procedury działania instytucji akademickich
sprzyjają wartościom etosu akademickiego?
W panelu wzięli udział: moderator - prof. Janina Jóźwiak (przewodnicząca
Rady Fundacji na rzecz Nauki Polskiej), prof. Anna Zielińska-Głębocka
(Państwowa Komisja Akredytacyjna, posłanka na Sejm RP), prof. Jerzy
Woźnicki (prezes Fundacji Rektorów Polskich) i prof. Stanisław Chwirot
(przewodniczący Uniwersyteckiej Komisji Akredytacyjnej w latach 1996-2006).
W drugiej części debaty do panelistów dołączyli uczestnicy konferencji.
Obszerne fragmenty
panelu dyskusyjnego publikujemy na łamach „e-mentora”.
prof. Janina
Jóźwiak - Tytuł panelu, tj. Czy procedury działania instytucji
akademickich sprzyjają wartościom etosu akademickiego?
jest dla mnie osobiście nieco prowokacyjny. W pytaniu tym tkwi założenie,
że istnieje jakieś napięcie czy konflikt pomiędzy pojęciem etosu
akademickiego a procedurami. Chociaż wydawałoby się, że procedury,
które stanowią coś w rodzaju kodyfikacji reguł postępowania, powinny
etos akademicki wspierać i budować. Być może jednak przestały przywiązywać
wagę do wartości etosu. Jeśli jakiś konflikt rzeczywiście istnieje,
to jakie są jego przyczyny? Czy źródła tego napięcia są identyfikowalne?
prof. Anna
Zielińska-Głębocka - Chciałabym podzielić się swoimi doświadczeniami
z - już prawie - siedmioletniej działalności w Państwowej Komisji
Akredytacyjnej, gdzie niejednokrotnie zastanawialiśmy się nad tym,
czy pracować jeszcze intensywniej nad procedurami oceniania jakości.
Mieliśmy już wówczas przepisy prawne - Prawo o szkolnictwie wyższym
oraz stosowne rozporządzenia, które szczegółowo określały nazwy
kierunków, standardy nauczania, warunki, jakie musi spełniać uczelnia,
aby prowadzić dany kierunek. Zrodziło się jednak pytanie: czy to
jest dla nas wystarczające i czy nie powinniśmy pracować nad własnymi
procedurami. Po doświadczeniach z pierwszej kadencji doszliśmy do
wniosku, że warto zajmować się procedurami. Były one ukierunkowane
oczywiście na jakość kształcenia, jednakże rodziły wątpliwość, jak
tę jakość definiować i badać oraz - co najważniejsze - jak
podnieść kompleksowo jakość produktu kształcenia. Przyjęliśmy,
że oceniać będziemy cały, szeroko rozumiany proces kształcenia,
czyli: jak przekazywana jest wiedza, jaką wiedzę i w jaki sposób
studenci otrzymują oraz jakie wynoszą z uczelni umiejętności i postawy
(czyli także to, co jest przedmiotem naszej debaty - wartości i
etos - również w odniesieniu do studenta).
Dosyć szczegółowo
próbowaliśmy to wszystko opisać i chcę powiedzieć, że dostrzegam
pozytywny skutek naszej ciężkiej pracy w PKA nad procedurami. Otóż
w bardzo wielu uczelniach, które, powiedziałabym, niekoniecznie są
uczelniami wiodącymi, etos akademicki zdecydowanie się podniósł.
Okazało się, że nasza działalność, czyli pomoc proceduralna, tłumaczenie,
na czym polega jakość oraz na czym polegają wewnętrzne systemy oceny
jakości mają sens i że to wszystko pomaga utrzymać przynajmniej
minimalny poziom jakości kształcenia.
prof. Jerzy
Woźnicki - Profesor Anna Zielińska-Głębocka zaczęła
w ramach wątku bardziej utylitarnego. Natomiast zagajenie profesor
Janiny Jóźwiak mieściło się w wątku fundamentalnym, trafnie odczytane
zostało napięcie w tytule naszej dyskusji, gdyż jest ono faktem.
Chciałbym pójść za tą właśnie myślą i odnieść się fundamentalnie
do kwestii, czy istnieje lub jaki ma charakter konflikt pomiędzy wartościami
a procedurami. Profesor Chmielecka analizując to zagadnienie,
jak sądzić można także z jej tekstu [tekst wchodzący w skład materiałów
konferencyjnych - przyp. „e-mentor”], niełatwo odnajduje tutaj
równowagę pomiędzy procedurami i wartościami. Zacytuję teraz fragment
tego opracowania: Przeciwnicy takiego systemu regulacji pracy akademickiej
powiadają jednakże, że to lekarstwo gorsze jest od choroby i powoduje
dalszą destrukcję etosu akademickiego. Sproceduralizowana kultura
instytucjonalna może być czynnikiem zniechęcającym do myślenia
według wartości i bezinteresownej służby prawdzie, a zachęcać
do podążania za przepisami obciążonymi nagrodą lub karą. Otóż
zadałbym sobie pytanie, czy gdy mówimy o procedurach, to mamy na myśli
zasady i tryb, czy tylko tryb. Różnica jest fundamentalna. Nasza tradycja
akademicka i obyczaje wyrastają ze świata wartości, zaś nasze procedury
bardzo często są podejrzewane o bycie wytworem biurokratycznego
oraz centralistycznego myślenia o uczelni i dawno się pożegnały
z etosem. To właśnie jest istota problemu. Dodałbym do postawionych
już pytań jeszcze jedno: a może procedury to obrona wartości, jaką
jest dobro firmy? Nawiązałbym tu do pojęcia, które nazywa się kulturą
organizacji, o czym zresztą pisze pan Marcin Dąbrowski w tekście
pt. Kultura organizacyjna oraz zasady dobrych praktyk w spółkach
publicznych i w instytucjach akademickich
[tekst wchodzący w skład materiałów konferencyjnych - przyp. „e-mentor”].
Kodeks Dobrych Praktyk dla szkół wyższych, o którym mowa w tym opracowaniu,
od dawna dostępny jest w formie elektronicznej. Kultura organizacji
w odniesieniu do instytucji życia gospodarczego to znane pojęcie przeniesione
ze sztuki zarządzania. Na gruncie instytucji akademickich częściej
sięgamy po nazwę kultura instytucjonalna, o której pisałem wiele
razy. W instytucjach życia gospodarczego obszar dobrych praktyk dotyczy
zarządzania i jest właśnie związany z pojęciem management practices.
Natomiast jeśli chodzi o szkolnictwo wyższe, spotykamy się już z
uogólnieniem tego pojęcia, mianowicie mówimy governance albo
good governance. Powiedziałbym, że obszar good governance
w uczelni dotyczy reguł zbiorowych działań społeczności, realizowanych
za pośrednictwem właściwych organów. W większym stopniu odwołujemy
się do etosu, gdy adresujemy pewne tezy i wzorce do poszczególnych
członków społeczności akademickiej. Jeśli jednak odnosimy się
do tych, którzy odpowiadają za działania tej społeczności akademickiej (bo je organizują), to wówczas akcentujemy zasady good governance.
Zatem w ostatnim przypadku adresatem są organy uczelni: jednoosobowe
i kolegialne. W organach kolegialnych możemy znaleźć się wszyscy
i w tym sensie jest to obszar szczególnie ważny dla członków naszej
społeczności, bo często dotyczy nas bezpośrednio. Działania organów
jednoosobowych - prowadzone zgodnie z regułami dobrych praktyk lub
nie - na ogół dotyczą nas pośrednio, ale są jeszcze ważniejsze,
bo kreują wzorce. W tym kontekście stwierdzenie pierwsze brzmi: dobre
praktyki, a więc postulowane procedury albo przede wszystkim zachowania
i postawy władz w uczelni mogą sprzyjać lub nie wartościom etosu
akademickiego. I tu stwierdzenie drugie - powinniśmy promować bardziej
rozwinięty, zaawansowany model, łańcuch zależności na tym obszarze:
etos, postawy, zachowania, domyślnie dobre praktyki w organizacji i
w działaniach członków jej władz, a dopiero na końcu procedury,
a nie - jak w modelu uproszczonym - etos i procedury jako ostatnie.
Ponieważ w tym drugim przypadku może dochodzić w istocie do trywializacji
i zaniku etosu pod presją procedur. Regulatorem są wtedy wymogi administracyjne
i formalne, na których rozwija się świat procedur. Tymczasem w pierwszym
modelu budulcem dla pozytywnego łańcucha zależności we wszystkich
stadiach poprzedzających pojęcie procedur jest świat wartości. Dlatego
w tym miejscu widzę pole do kompromisu z profesor Chmielecką. To oznacza
odejście od negatywnego, zdeformowanego, zredukowanego łańcucha ciągu
zależności na rzecz myślenia w kategoriach rozwiniętego łańcucha,
wzbogaconego o wszystkie jego elementy. W konkluzji powiedziałbym,
że zasady good governance wymagają promocji, ponieważ stanowią
najlepszą formę łączenia tego, co można powiedzieć najpiękniej
o instytucji akademickiej, że jest to ciągle świątynia wiedzy i
powinna próbować być też centrum doskonałości. Myśl taką zawarłem
w swojej książce Uczelnie akademickie jako instytucje życia publicznego,
gdzie ów aspekt został bardzo silnie wydobyty. Podsumowując: nie
wolno autonomizować trybu, ale żadna instytucja nie może dobrze działać,
jeśli nie stosuje określonych reguł, a w tym procedur. Powiedziałbym,
że bardzo ważna jest jednak ich dojrzałość i praktyczna stosowalność.
Sposób ich stosowania i jego zakres wywierają bowiem silny
wpływ na praktykowaną kulturę instytucjonalną.
Bywają instytucje,
które uległy nieoczekiwanej katastrofie i niekoniecznie mam tu na
myśli instytucje akademickie. Zabrakło tam bowiem pewnych procedur,
do których należało się stosować. W świecie finansów były spektakularne
przypadki upadku pewnych grup bankowych. W środowisku akademickim moglibyśmy
wskazać nie dość odpowiedzialne nostryfikowanie dyplomów, spowodowane
właśnie brakiem procedur. Jest to bowiem szczególnie newralgiczne
miejsce, gdzie właśnie brak procedur może prowadzić do błędnych
decyzji, których się potem uczelnia wstydzi. Procedura często jest
także formą ochrony, ale rzecz polega na tym, jak się ją stosuje,
po jakiej drodze ona się pojawia i czy odwołuje się do pewnej tradycji.
Wyższa kultura instytucjonalna uczelni sprzyja bowiem dojrzałości
jej procedur. Myślę zatem, że w tym ujęciu napięcie, od którego
zaczęliśmy, może zostać istotnie zneutralizowane.
prof. Stanisław
Chwirot - Sprzeczności między procedurami a wartościami nie
ma w ogóle, pod warunkiem, że procedury są właściwe. Jest to mocne
przekonanie, które wyniosłem z okresu, kiedy zajmowałem się jakością
kształcenia. Kiedy w połowie lat 90. powstało Stowarzyszenie
Edukacji Menedżerskiej „Forum”, a potem Komisja Akredytacyjna Uczelni
Medycznych oraz Uniwersytecka Komisja Akredytacyjna, to wydarzenia te
pokazały, jak dużo dobrego jest w środowisku, które zaniedbane przez
państwo, podjęło się zbudowania w formalny sposób struktur regulujących
system. Co istotne, zrobiono to w czasach, kiedy brakowało finansowania
na zapewnianie jakości. To uczelnie wyłożyły pieniądze na tworzenie
wszystkich systemów akredytacyjnych.
Powiedzieliśmy
tak: zmierzamy do Europy i dlatego będziemy wymagać, żeby ktokolwiek,
kto ubiega się o naszą akredytację, wprowadził system ECTS. Jako
warunek postawiliśmy też konieczność powstania na uczelni systemu
zarządzania jakością, dotyczącego akredytowanego kierunku. To była
zupełna nowość, ponieważ wtedy nikt nie przejmował się jakością
kształcenia. Może nie tak - przejmowało się nią wiele osób,
ale problem był postrzegany bardziej jako kwestia sumienia i indywidualnej
odpowiedzialności niż sprawa traktowana systemowo. Nawet nie określaliśmy
warunków, jaki ten system ma być. Chodziło o tworzenie pewnej nowej
kultury. Poza tym przyjęliśmy, że przy tak znacznym zróżnicowaniu
sektora nie ma mowy o wprowadzaniu żadnych zewnętrznych standardów.
Normy muszą zostać wypracowane przez środowiska. Dla każdego środowiska
potrafiliśmy znaleźć grupę osób, która, znowu za prawie zerowe
pieniądze, poświęciła dziesiątki godzin pracy na wyprowadzenie
akceptowanych przez wszystkich standardów. W przypadku pedagogiki doszło
do tego, że reprezentanci kilkunastu uczelni opracowali takie normy,
które potem spełniły tylko trzy uczelnie. Wiedza na temat sposobu
i metod nauczania istnieje w środowisku. Jeżeli wdraża się procedury z taką
intencją, to skutki są dobre - przez 10 lat nie mieliśmy
jednego przypadku, żeby ktoś próbował oszukać. To było kilkaset
osób, kilkaset ocen i nie zdarzyło się, żeby ktoś próbował w
brutalny sposób nas okłamać. A to się będzie zdarzało, jeżeli
będziemy mieli do czynienia ze sztucznymi procedurami narzucanymi z
zewnątrz, wobec których zawsze się buntujemy i które traktujemy
jako zło konieczne.
Śmiem postawić
tezę, że przykładem takich zbędnych działań był kilkunastoletni
wysiłek, prowadzony przez Radę Główną Szkolnictwa Wyższego i kolejnych
ministrów, mający na celu wprowadzenie standardów kształcenia, czy
też minimów, które nawet w obecnej formie, kiedy zostały zatwierdzone,
już są nieodpowiednie. Pomijając fakt, że sam sposób określania
minimów jest taki, a nie inny, to one obecnie umacniają na uczelniach
sposób myślenia sprzeczny z tym, co nas czeka w bardzo niedalekiej
przyszłości. Wchodzimy do Europejskiego Obszaru Szkolnictwa Wyższego.
Komisja Europejska wyraźnie rekomenduje, żeby wszelkiego rodzaju zalecenia
„jakościowe” nie odnosiły się do treści kształcenia, a nasze
standardy ich dotyczą i żebyśmy nie skupiali się na parametrach
wejściowych, lecz na wyjściowych. Cała struktura kwalifikacji, cały
sposób oceny poprzez kompetencje, które student wynosi z uczelni,
są zupełnie inne niż to, co nam po kilkunastu latach pracy udało
się w tej chwili wdrożyć i co próbujemy przedstawiać jako wielki
sukces. Nie ma więc sprzeczności pomiędzy procedurami a wartościami,
jeśli przyjmiemy, że procedury powinny wspierać wartości, ich promowanie oraz właściwą ewolucję sektora szkolnictwa wyższego.
Chciałbym powiedzieć, że jeżeli robi się to dobrze, procedury są
absolutnie niezbędne. Każdy z nas to wie. Procedury są podstawą
działania. Jednym z wielu nieszczęść naszego kraju jest to, że
procedur się nie przestrzega, stosuje się je tak, jak jest wygodnie.
Powinny one być proste, przejrzyste i mieć jasno określony cel.
prof. Janina
Jóźwiak - Z wypowiedzi profesora Chwirota wynika, iż procedury
działają wtedy, kiedy jest społeczna akceptacja, umowa środowiska
i w związku z tym nie ma napięcia między nimi a wartościami. Muszę
niestety dodać, że oczywiście nie ma takiego konfliktu dopóki w
grę nie wchodzą pieniądze. Natomiast tam, gdzie zaczyna się pojawiać
jakikolwiek interes jednostki czy instytucji, to jednak może zaistnieć
napięcie pomiędzy etosem a procedurami. Inaczej - procedury prowadzą
do pewnej erozji etosu. Podam przykład, który to zilustruje. Jak państwu
wiadomo, istnieje system parametrycznej oceny jednostek, z którym wiąże
się potem poziom finansowania badań statutowych tychże jednostek.
W tym systemie jest zamysł, który ma prowokować do podwyższania
jakości badań, m.in. czasopisma, w których
się publikuje są punktowane w różny sposób; wyżej te z listy filadelfijskiej,
niżej te lokalne. System punktacji ma zachęcić naukowców do publikowania
w czasopismach o najwyższej renomie. Jednak zmobilizowało to środowisko,
aby każde mizerne pisemko lokalne dostało większą liczbę punktów
niż dotychczas i na tym właśnie skupia się aktywność wielu osób.
Chcę powiedzieć, że rzeczywiście procedury często nie działają
wtedy, kiedy nie mają społecznej akceptacji, czy jeśli nie wyrastają
wprost z kultury środowiska i kultury instytucji, o czym mówił profesor
Woźnicki. Procedury mają też to do siebie, że bardzo często ulegają
patologizacji. To, co profesor Chwirot elegancko nazwał łamaniem lub
naruszaniem procedur, jest niczym innym jak właśnie erozją etosu,
wszystko jedno czy akademickiego, czy też jakiegoś innego środowiska.
Nie jest to taka prosta sprawa. Nie porzuciłabym myśli, że istnieje jakiś
konflikt pomiędzy procedurami i wartościami.
Oczywiście
profesor Chmielecka chciałaby funkcjonować w idealnym świecie, kiedy
całe środowisko akademickie oddaje się poszukiwaniom prawdy, nie
zważając na świat zewnętrzny, niezależnie od wszystkiego, w szlachetny
sposób oddając swoje życie tejże prawdzie. Nie jest to oczywiście
możliwe do realizacji, ale z drugiej strony chcę nawiązać do tego,
co mówił profesor Woźnicki o governance. Good governance
jest czymś, co polepsza jakość funkcjonowania wewnątrz instytucji
akademickiej. Problem polega na tym, że podobnie jak wcześniejsze
rozwiązania, chociażby standardy jakościowe, społeczna odpowiedzialność
i parę jeszcze innych rzeczy zostały wymyślone nie przez środowisko
akademickie, tylko przeniesione z nowych modeli czy z nowego sposobu
myślenia o zarządzaniu klasycznym przedsiębiorstwem. Pojęcie
corporate governance wzięło się stąd, że dotychczasowe procedury
również tam okazują się niefunkcjonalne albo prowokują do zachowań,
nie chcę powiedzieć nieetycznych, ale nie do takich, które wcześniejsze
procedury miałyby wymuszać na pracownikach. Zostało to teraz przeniesione
do instytucji akademickich, ponieważ znowu okazało się, że dotychczasowe
procedury zarządzania szkołą wyższą stają się przestarzałe i
nie wystarczają do tego, żeby tworzyć środowiska akademickie i nowoczesny
model związany z tradycją uniwersytecką. Jeśli przyjmiemy, że procedury
są traktowane jako dynamiczne zjawisko, to znaczy takie, które przy
uznaniu w pełni kultury instytucjonalnej i tradycji akademickiej ułatwia
podtrzymywanie tego, co jest istotą badań naukowych i nauczania, to
oczywiście nie ma sprzeczności. Jeśli natomiast - jak mówił profesor
Woźnicki - mają ułatwić zarządzanie instytucją, tzn. jej sprawne
funkcjonowanie, to perspektywa osób zarządzających jest inna niż
tych, którymi się zarządza. Moglibyśmy więc mówić o napięciach
pomiędzy kadrą zarządzającą uczelnią a resztą środowiska. Sprawy
są znacznie bardziej skomplikowane, dlatego warto o tym mówić. Mam
jeszcze komentarz do wystąpienia profesor Zielińskiej-Głębockiej,
która mówiła, że problemem są małe uczelnie. Otóż jeśli chodzi
o etos akademicki, wydaje mi się, że jego erozja, być może najbardziej
bolesna i zauważalna, występuje w dużych, tradycyjnych uniwersytetach
czy ośrodkach. Dziękuję bardzo i otwieram teraz dyskusję.
prof. Ewa
Chmielecka - Jeśli ja postawiłam prowokujące pytanie, to co
dopiero mówić o wypowiedzi profesora Woźnickiego. Spieramy się od
dość dawna o to, czy istnieje napięcie pomiędzy procedurami a etosem.
Ja powiedziałabym przewrotnie: procedury nie szkodzą, gdy etos jest
podtrzymywany, bowiem są one wtedy wypełniane właściwą treścią
(notabene, wtedy nic nie szkodzi). Natomiast pytanie o to, czy
przestrzeganie procedur, czy nawet zasad good governance, chroni
dobre funkcjonowanie instytucji w sytuacji zagrożenia etosu, nie znajduje
już tak łatwej i szybkiej odpowiedzi. Podany został tutaj przez profesora
Woźnickiego przykład tego nieszczęsnego młodziana, który doprowadził
do upadku Bank Baringsa (a niedawno następny młody człowiek zadziałał
w podobny sposób na szkodę jednego z najważniejszych banków Francji).
Błąd w tych wypadkach nie polegał na zaniedbaniu procedur - obydwa
banki miały je wdrożone. Jednak gdy procedury, nawet te bardzo rozwinięte,
trafiają na nieodpowiedzialną, nieetycznie działającą osobę, która
chce je złamać dla własnych korzyści, to okazują się nieskuteczne.
W przypadku wspomnianych maklerów giełdowych mamy jednak drugie, fatalne
dno wynikające z samej natury ich pracy - oni poniekąd z założenia
mają być nieodpowiedzialni i nie myśleć według wartości. Zdarzyło
mi się raz być w Chicago na parkiecie tamtejszej giełdy i doznałam
wstrząsu, widząc zbiorowisko krzyczących i bardzo młodych ludzi.
Na pytanie: dlaczego tylko tak młode osoby wchodzą na parkiet, uzyskałam
odpowiedź, że starsi pracownicy są zbyt odpowiedzialni, co znaczy,
że nie mogą już podejmować w ułamkach sekund istotnych decyzji,
nie rozważając ich skutków. Natomiast młodsi pracownicy są w stanie
to uczynić. Najsłynniejszy skandal w świecie biznesu ostatnich lat,
czyli afera Enronu, także pokazała, że posiadanie instytucjonalnych
kodeksów etycznych nie zabezpiecza przed klęską, gdy pracownicy nie
mają dobrze ugruntowanego poczucia szacunku dla wartości - etosu właśnie.
Myślę, że świadomość tego jest powszechna i z niej biorą się
nawoływania o kulturę instytucjonalną, w której zasady dobrych praktyk
splatają się z uwewnętrznionymi wartościami. Pojawia się w świecie
biznesu świadomość, że procedury nie mogą etosu zastąpić. Przytoczę
tu drugą zasadę opublikowanego w lipcu 2007 roku wezwania (wystosowanego
przez United Nations Global Impact) o odpowiedzialną edukację biznesową,
która brzmi tak: Values: We will incorporate into our
academic activities and curricula the values of... social responsibility.
Nawołuje ono wprost do kształtowania takich postaw u przyszłych menedżerów.
Jednak nasze
główne pytanie dotyczy związku etosu i procedur, czyli tego, czy
istnieje pomiędzy nimi napięcie, czy też są zgodne co do stawianych
celów i osiąganych efektów. To nie jest oczywiście, sprawa ograniczona
tylko do pola nauki czy biznesu. To samo zjawisko mamy, gdy pytamy,
jak prawo wpływa na moralność, jak religie wpływają na wiarę -
pojawia się ono wszędzie tam, gdy trzeba działania bazujące na wartościach
zinstytucjonalizować i wprowadzić w ramy kanonów. Bardzo pięknie
mówił o tym zjawisku prof. Gasparski w dyskusji w pierwszej sesji
naszej konferencji (mówiąc żartobliwie, kiedy myślę o tej sprawie
zaczyna mi brzęczeć w pamięci stara piosenka Franka Sinatry Love
and marriage - też dotycząca związku wartości i procedur).
Otóż ich cele nie mogą być tożsame, choćby dlatego, że instytucja
nie może być wartością samą w sobie, lecz powinna być służebną
wobec wartości zewnętrznych, a wartości etosowe powinny znaczyć
same w sobie, być autoteliczne. Próba ich wtłoczenia, dopasowania
do wymogów procedur, czyniona nawet w najlepszych intencjach, musi
im zagrażać, bo je zinstrumentalizuje. W naszych badaniach będziemy
śledzić te miejsca w działalności procedur, w których musi się
pojawić etos niczym nie zmącony, na przykład w momentach recenzji,
egzaminowania - jakiejkolwiek oceny merytorycznej. Bez znaczenia jest
wówczas, czy zagrożą mu interesy wystawiające na ryzyko uczciwość
uczonego, czy procedury, które dla celów zewnętrznych, np. realizacji
strategii rozwojowej uczelni czy wydziału, nakazują mu przyłożyć
do oceny kryteria zewnętrzne.
Uważam -
i w tym się zgadzam z profesorem Woźnickim i z profesorem Chwirotem
- że na gruncie nowej kultury instytucjonalnej uczelni spotkają
się przeformułowane wartości i procedury good governance wypełnione
dobrą treścią. Ale daleko nam jeszcze do tego stanu. Na razie jesteśmy
- myślę, że znajdzie to potwierdzenie w wynikach naszych badań
- na etapie naruszenia wartości tradycyjnego etosu akademickiego, który
traci znaczenie jako regulator życia uczelni umasowionej, uwikłanej
w interesy zewnętrzne, która musi sprostać wymaganiom właściwym
dla przedsiębiorstwa, a nie wieży z kości słoniowej - tradycyjnej
siedzibie wartości. Takie zmiany wymagają wprowadzenia procedur pozwalających
na rozliczanie uczelni ze skuteczności ich działań, w tym procedur
zapewniania jakości. W świadomości środowiska akademickiego te dwie
sfery są splecione niejasno, jesteśmy w okresie przemian, które,
mam nadzieję, doprowadzą nas do uczelnianej kultury instytucjonalnej
o wysokiej jakości, gdzie etos będzie przezierał jasno przez
pola pozostawione mu przez procedury.
prof. Łucja
Tomaszewicz - Generalizujemy nasze opinie, nie próbując podzielić
uczelni na publiczne i niepubliczne. Problem jest bardzo skomplikowany,
bo gdybym zapytała, ile uczelni niepublicznych poddało się procedurze
weryfikacji przez komisje społeczne, to okazałoby się, że jest ich
bardzo niewiele. Skoro mówimy, że procedury nie przeszkadzają, jeśli
wyrastają z „dobrej kultury” akademickiej, to pamiętajmy, że
pojęcie „dobrej kultury” będzie tutaj pojmowane różnie. Wobec
tego pytam: jak byśmy poradzili sobie bez procedur? Chcę mówić o
tych, które nie przeszkadzałyby nam we właściwej ocenie kultury
akademickiej. Jeśli weźmiemy pod uwagę, co się dzieje w szkołach
niepublicznych, to problem polega na tym, że nie dalibyśmy sobie bez
procedur rady. Mało tego. Jest w tym pewna fasadowość i mamy tego
pełną świadomość. Na przykład, gdy wizytujemy szkoły i sprawdzamy
działalność komisji programowej. Pytamy wówczas ile miała spotkań.
Odpowiedź brzmi, że przez trzy lata jedno. Komisja, która powinna
uzupełniać uczelnianą propozycję programową w zależności od tego,
co się dzieje w nauce i kształceniu na świecie. Powinniśmy jednak
te uczelnie rozróżniać. Miejmy nadzieję, że one się wyrównają
poziomem etosu akademickiego, ale na razie problem nieco inaczej wygląda
w szkołach publicznych i niepublicznych - chociaż jak twierdzi profesor
Jóźwiak - erozja w szkołach publicznych istnieje i ona niestety
przenosi się dodatkowo na szkoły niepubliczne, w których pracujemy.
prof. Janina
Jóźwiak - Trochę się boję podziału na uczelnie publiczne
i niepubliczne. Oczywiście niepubliczne bardziej rzucają się w oczy,
jest ich więcej i są relatywnie nowe w systemie. Jednak kryterium
własności wydaje mi się tutaj niekoniecznie najważniejsze. Dodam
jeszcze, że to szkoły niepubliczne pierwsze założyły komisję akredytacyjną
i stanęły w obronie swojego własnego dobra oraz imienia, a może
w obronie rynku edukacyjnego - wszystko jedno, jakie były tego powody.
W końcu korporacje nie po to wprowadzają good governance, żeby
pracownicy się dobrze czuli, tylko żeby zdobywać nowe segmenty rynku.
Byłabym bardziej ostrożna, przyjmując ostry podział na szkoły publiczne
i niepubliczne.
prof. Stanisław
Chwirot - Akredytacji uniwersyteckiej nie wymyśliła żadna z
uczelni. Poza tym ani Uniwersytet Warszawski ani Jagielloński, ani
Wrocławski nie uzyskały akredytacji dla wszystkich kierunków, na
których była przeprowadzana. Każdy ma w szafie „szkielety” i
w zasadzie nikt nie wołał o powstanie PKA tak głośno, jak czyniły
to komisje środowiskowe. Mieliśmy pełną świadomość, że to jest
zadanie państwa, bo przekracza możliwości samoregulacyjne środowiska.
Z żalem twierdzę cały czas, że akredytacja państwowa została źle
zrobiona. Procedury nie przystają do celów, które zostały postawione
przed PKA. Chociażby dlatego, że w modelu działania PKA powielono
zasady akredytacji środowiskowej według kierunków studiów, co przekracza
możliwości organizacyjne tej Komisji i nigdy nie może być dobrze
zrealizowane. Więc skoro nie może to być dobrze zrobione, to pora
na pogodzenie się z tym faktem i na zmiany. Czas płynie, a my dalej
działamy w ten sam sposób. Minie 5 lat i nigdy się nie zamknie ocen
dla wszystkich uczelni. To jest syzyfowa praca, dlatego że od początku
złe były założenia. Kiedy o tym przestrzegaliśmy, nikt nie
słuchał, bo z politycznych względów postanowiono szybko wdrożyć
system państwowej akredytacji. To jest najbardziej kosztowny i czasochłonny
sposób oceny, który nadawałby się tylko do bardzo specjalnej akredytacji,
kiedy chodziłoby o wyróżnienie wąskiej grupy lub o akredytację
tzw. profesjonalną, a nie ocenianie tak masowego zjawiska.
prof. Jolanta
Gładys-Jakóbik - Wydaje mi się, że to, co się dzieje w środowisku
akademickim, pozwala na otwarcie dyskusji nad bardzo różnymi zagadnieniami.
Jednym z nich są oczywiście relacje istniejące pomiędzy etosem a
procedurami. Bardzo podobają mi się pierwsze wypowiedzi panelistów.
Mianowicie to, że mówimy o specyficznej kulturze organizacyjnej szkół
wyższych. Z jednej bowiem strony kultura organizacyjna to klasyczne
uczelnie wyższe, takie jakie znamy jeszcze sprzed 20-30 lat. Pojawiają
się jednak szkoły, które mają charakter mniej lub bardziej biznesowy.
Wiedza coraz częściej staje się towarem - ma określoną wartość,
generuje określone koszty i, idąc dalej tym tropem, powinna przynosić
także zyski. Komu? Kiedyś była to działalność mająca
charakter autoteliczny, wielu pracownikom dawała satysfakcję, a niektórym
- poczucie misji. Teraz coraz częściej mamy do czynienia z bardziej
instrumentalnym podejściem. Jego przejawem jest między innymi stwierdzenie,
że student to nasz klient. Dla mnie jest to kolosalne przeobrażenie,
kiedy porównuję je z wcześniejszym rozumieniem etosu naukowego. Zmienia
się także postrzeganie nas, a używając języka socjologicznego -
zmienia się definicja roli pracownika naukowego. Możemy oczywiście
patrzeć na to, jak na zjawisko postępującej racjonalizacji. Państwo
dyskutujecie o środowiskach typu: szkoły publiczne, szkoły prywatne,
duże, małe i tak dalej. Pewne działania, zachowania, procesy można
i należy postrzegać z punktu widzenia naruszania mapy dotychczas istniejących
interesów. Interesy kadry zarządzającej uczelniami a interesy reszty
środowiska, o czym wspominała wcześniej profesor Jóźwiak, mogą
być (i najczęściej są) odmienne. Problemem jest to, o czym mówił
profesor Chwirot, żeby udało nam się wynegocjować i stworzyć takie
procedury, co do których istniałaby zgoda nas wszystkich. Procedura
działa bowiem skutecznie wtedy, kiedy opiera się lub wychodzi z wartości
aprobowanych przez większość. To jest ideał, do którego warto dążyć.
Należy też spojrzeć na omawiany problem z punktu widzenia jego wartości
komunikacyjnej. Dziś jest nam (środowisku naukowemu) trudno osiągnąć
porozumienie odnośnie tego, co ma dla nas wartość nadrzędną. Czy
jest nią interes krótkofalowy, czy też należy patrzeć trochę dalej?
Wiadomo, że dysponujemy ograniczonymi zasobami finansowymi, musimy
więc nauczyć się zarabiać. Czy przy okazji naprawdę inwestujemy
w to, co się określa mianem etosu środowiska? Czy też raczej mamy
do czynienia z powolną jego erozją? To już jest kwestią ustalonych
priorytetów i podejmowanych decyzji. Wracamy więc do punktu wyjścia.
prof. Jerzy
Woźnicki - Chciałbym zwrócić uwagę, że właściwe procedury
muszą spełnić ważne kryterium, to znaczy musi być zrozumiały cel
ich stosowania, a nadrzędną kwestią jest, abyśmy rozumieli, po co
jest procedura, co ona zapewnia, co zabezpiecza, jakie jest źródło
jej pochodzenia. Jeżeli procedury będą wdrażane przez jakąś umowną
władzę i jedna po drugiej będą uzyskiwać nasze zaufanie, bo będziemy
rozumieć, po co one są, to zostanie zbudowana kultura zaufania w uczelni.
To także należy do kultury instytucjonalnej szkoły wyższej.
Chciałbym
na koniec dokonać wyrywkowego zbilansowania korzyści i kosztów stosowania
procedur. W obronie procedur powiedziałbym ogólnie, że działają
one w służbie ochrony wartości, na co przykłady można znaleźć
również poza uczelnią. Procedury istnieją choćby w systemie sądowniczym.
Gdyby nie było drobiazgowo określonych procedur w Kodeksie postępowania
karnego, to przecież dochodziłoby do dramatycznych naruszeń naszych
praw i wolności. Czy to ma swoje przeniesienie na uczelnie? Oczywiście
ma, jak w przypadku postępowania dyscyplinarnego, które podlega bardzo
silnym uregulowaniom proceduralnym w obronie wartości. Gdzie zatem
są potrzebne procedury? Zwłaszcza tam, gdzie nie ma etosu. Znowu przykład:
system zamówień publicznych. Wiemy, jak się „handlowało”, kiedy
go nie było. Weźmy pod uwagę swoisty system „prowizyjny” u jednego
z naszych sąsiadów (duże państwo). Tam, gdzie nie ma etosu, tam
musi być system proceduralny, w tym przypadku zwany systemem zamówień
publicznych. Wreszcie procedury w życiu uczelni służą też jako
mechanizm przewidywalności jej działania. Szkoła wyższa jest to
bardzo szczególna instytucja. Lepiej, aby nieco gorsza decyzja była
podjęta nieco później, ale zgodnie z utrwalonymi zasadami i procedurami,
niż odwrotnie. A kiedy jest lepiej? Kiedy decyzja jest przeprowadzana
przy udziale tych wszystkich osób, które chcą być zaangażowane,
tych organów, które powinny być zapytane o zdanie. Czyli tryb działania
może być równie ważny jak treść decyzji. To jest przykład, że
w uczelni, jako instytucji, nie można się wyrzec procedur. Uzasadnieniem
jest to, że przewidywalność funkcjonowania uczelni jest zapewniana przez
mechanizm jej procedur. Na przykład nie odtrąca się kandydata do
awansu na stanowisko profesorskie tylko dlatego, że dziekan go nie
lubi. Dziekan, choćby nie wiem jak nie lubił kandydata, ma procedurę
i nie może się jej sprzeniewierzyć. Procedura służy ochronie wartości.
Oczywiście procedury mają też swoje koszty. Są to: angażowanie
naszego czasu, rozdrażnienie przewlekłością działań, spóźnione
efekty, spowolnienie uczelni, często pozamerytoryczny charakter procedur.
Zawsze jest też jakiś margines ich niedoskonałości. Gdybym miał
dokonać bilansu kosztów i korzyści stosowania procedur, na podstawie
tych wyrywkowo wybranych argumentów, to byłby on zdecydowanie pozytywny.
Choć trzeba go ciągle poprawiać. Oczywiście latarnią morską w
procesie racjonalizacji działania uczelni, a w tym udoskonalania procedur,
powinien być etos.
prof. Anna
Zielińska-Głębocka - Na początku chciałabym się przyłączyć
do głosu, że trudno dzielić uczelnie na małe i duże, dobre i niedobre.
Wynika to z faktu, że są uczelnie, które mają dobre i złe kierunki,
albo uczelnie, które mają same złe lub same dobre kierunki. Oczywiście
są i uczelnie - również te największe - które słabo kształcą
w niektórych dziedzinach. Mamy też uczelnie w małych miejscowościach,
które świetnie kształcą. Mają jeden, dwa kierunki i kształcą
w nich doskonale.
Druga uwaga
dotyczy pytania - czy oceniać według kierunków? To jest oczywiście
dylemat i znak zapytania dla różnych instytucji akademickich. Kiedyś
ta ocena była projektowana według specjalności, potem się okazało, że kierunki.
Teraz uczelnie są tak zróżnicowane, że wiele z nich kształci od
pielęgniarstwa po filologię polską. W związku z tym ocena kierunku
jest koniecznością.
Myślę, że
gdy mówimy o procedurach, to chyba są tu dwie płaszczyzny. Jedna,
o której mówił profesor Woźnicki, to są procedury wynikające z
wewnętrznej kultury organizacji, która prawidłowo funkcjonują wtedy, kiedy
wartości etosu akademickiego są dobrze rozumiane przez władze, jeśli
mamy dobre zarządzanie oraz jeśli istnieją pewne systemy etyczne, które wspierają
tworzenie procedur. Myślę, że to chyba nie podlega specjalnej debacie.
Natomiast warto byłoby się zastanowić nad procedurami, które są
narzucone uczelniom. Myślę przede wszystkim o rozwiązaniach prawnych
czy rozporządzeniach ministerialnych, pewnych zasadach funkcjonowania
PKA albo komisji środowiskowych. Ważnym pytaniem, które należy
zadać jest: czy są one potrzebne?
Czy rzeczywiście niezbędne są zasady szczegółowo określające
warunki - że potrzeba tylu profesorów, czy doktorów? Z jednej strony
jest to utrudnienie dla akredytatorów, z drugiej pojawia się często
jako wizytówka uczelni: „mamy tylu a tylu profesorów, tylu doktorów”,
itd. Potem Komisja wyjeżdża, a my wyrzucamy papiery. Wówczas procedura
wydaje się czymś komicznym, dlatego że bardzo często te wszystkie
dokumenty są produkowane na potrzeby komisji akredytacyjnej. To jest
oczywiście dylemat: czy wtedy te procedury cokolwiek znaczą? Tak więc
zastanawiałabym się, jak pracować nad takimi, horyzontalnymi rozwiązaniami.
Na przykład, czy bylibyśmy w stanie zdefiniować horyzontalnie, jeśli
nie kierunkowo, co rozumiemy przez zdobycie wiedzy przez studenta, jak
potwierdzimy jego umiejętności? Jakie są tu potrzebne wskaźniki?
Jakie są miary albo ewentualnie sugestie, jak to się robi? Gdyby na
przykład udało nam się wyeliminować z uczelni ściąganie, to już
mielibyśmy duży sukces. To jest element kształtowania postaw u studentów.
Jeżeli student nie rozumie tego, że nie należy ściągać, a pracownik
naukowy nie widzi, że studenci ściągają, to jak
mamy kształtować postawy? Zastanowiłabym się, czy procedury, które
są dawane uczelni z zewnątrz funkcjonują dobrze. Współpraca PKA
z komisjami środowiskowymi i różnymi instytucjami byłaby w tym kontekście
bardzo ważna. Liczba kierunków do akredytacji nie jest wymysłem urzędniczym,
tylko wymysłem środowiska akademickiego. Stawiam zatem pytanie: czy
potrzebne są rozporządzenia ministerialne? Czy nie wystarczyłyby
jakieś wskaźniki lub wytyczne, miary, które byłyby tworzone przez
środowiska? To jest moim zdaniem największe wyzwanie.
prof. Janina
Jóźwiak - Im bardziej dokładnie określa się ramy funkcjonowania
takiej instytucji, jaką jest szkoła wyższa, im dokładniejsze procedury
są przeprowadzane przez instytucje kontrolujące, tym częściej gra
się toczy na niższym, bardziej szczegółowym poziomie. Ministerstwo
narzuca i definiuje warunki uruchomienia kierunku, a później się
okazuje, że uczelnia realizuje programy nieprzystające do tego kierunku
na poziomie specjalności. Z mojego doświadczenia, jako eksperta PKA,
wiem, że pod nazwą np. ekonomia czasami kryją się bardzo różne, dziwne
rzeczy, które z ekonomią nie mają nic wspólnego. Uczelnia czy wydział
ma uprawnienia, żeby uruchamiać taki kierunek, a co potem realizuje
jako prawdziwe kształcenie, to już nie jest kontrolowane. Inaczej
mówiąc, te procedury zawodzą, prowokują do tego, aby zachować się
wbrew nim.
prof. Ewa Konarzewska-Gubała
- Od kilku lat jestem związana ze środowiskową akredytacją. Poza
tym na każdym kursie tłumaczę moim studentom, że: jeśli dokładasz
ograniczenie, to nie licz, że znajdziesz lepsze rozwiązanie. Albo
odwrotnie: usuwając ograniczenie z pewnością nie pogorszysz rozwiązania.
Mam więc powody, żeby myśleć w kierunku deregulacji. Z drugiej strony
wspólnie doszliśmy do tego wniosku, że się nie da działać bez
procedur. Mam uzasadnienie teorio-decyzyjne. Jak powiedział profesor
Chwirot, jeśli są dobre procedury, to jak najbardziej są potrzebne.
One powinny poprzedzać istotne decyzje, a z decyzjami jest tak, że zawsze mają właściciela. Studiując teorię decyzji, nie znajdzie
się takiego miejsca, o którym można powiedzieć, że jest w nim szansa
na obiektywizację decyzji. Nie ma takiej możliwości, nawet przy wykorzystaniu
wszelkich instrumentów naukowych i podejść różnych szkół. Decyzja
jest zawsze czyjaś, w związku z tym musi być w niej pewien element
subiektywizmu. Najistotniejsze jest to, aby ten subiektywizm był weryfikowalny.
Tutaj jest miejsce właśnie na dobre procedury. Uważam
też, że należałoby zwrócić uwagę na wątek podnoszący charakter
dynamiczny procedur. Dla mnie to jest istotne, już w myśleniu pragmatycznym.
O ile te wartości etosowe byłyby czymś trwałym, to czy procedury
nie powinny być tym elementem dynamizacji? Tutaj można się odwołać
do pewnych pomysłów, chociażby z teorii zarządzania jakością,
aby opracować procedurę do wypracowywania procedur. Weźmy pod uwagę
klasyczne Koło Deminga, które podsuwa: zrób coś w kształcie eksperymentalnym,
w małej skali, postaw sobie cel (musi być cel tej procedury), wymyśl,
jak go osiągnąć, zrealizuj w skali eksperymentalnej, sprawdź,
czy to działa, wtedy wprowadź jako standardowe rozwiązanie twojej
działalności. Można tutaj podzielić się rolami. Zmierzam ku atakowanej
PKA i jej roli. Chodzi o to, żeby pewne rozwiązania przeprowadzać
eksperymentalnie, zanim zacznie się je stosować na szeroką skalę.
Im więcej ograniczeń, tym mniejsze szanse na poprawę rozwiązania.
prof. Janina
Jóźwiak - To jest jednak apel przeciwko wdrażaniu procedur
i - jak widzimy - na pewno temat do debaty. Nie próbując podsumować
tej dyskusji, chciałabym powiedzieć, że jest jakaś zasadnicza sprzeczność
pomiędzy procedurami i wartościami. Z tego powodu, że procedury -
jeśli sensowne oczywiście - są po to, aby realizować pewien cel,
czyli interes, w dobrym tego słowa znaczeniu. System wartości powinien
być poza zbiorem jakichkolwiek interesów do realizacji przez instytucje.
Chociażby z tego punktu widzenia jest jakaś, powiedziałabym, subtelna
współzależność pomiędzy procedurami a wartościami, etosem akademickim,
który łatwo naruszyć, nawet z pełnym przekonaniem słuszności działań
i z całą dobra wolą. Zatem jest to niezwykle delikatna kwestia w
dyskusji, którą odbyliśmy. Zamykam panel i serdecznie dziękuję
za wszystkie wypowiedzi.
Dodaj do: Facebook Wykop Twitter.com Digg.com
Komentarze
Ciekawe, czy teraz ten cytat z NYT ("There is nothing wrong with it -...
autor: Tadeusz Lemańczyk,
KONFLIKT MIĘDZY NOWYMI PROCEDURAMI I STARYM ETOSEM
Pozwolę sobie...
autor: Tadeusz Lemańczyk,
Podobne zagadnienia
SEM – ewolucja, główne koncepcje oraz możliwości implementacji w praktyce polskich uczelni
Postępowania habilitacyjne według znowelizowanych przepisów – analiza wielowymiarowa
E-podręcznik w ramach projektu Cyfrowa szkoła
Nowoczesne technologie w rozwoju uczniów szkół ponadgimnazjalnych – wyniki badań
Badanie skuteczności metod informatycznych wspomagających zarządzanie wiedzą w uczelni wyższej
Kolegialne podejmowanie decyzji w uczelni publicznej w perspektywie humanistycznej